Jeszcze upłynie kilka tygodni zanim powrócę, ale w trakcie podróży napotykam na rozliczne trudy związane z podstawowymi czynnościami.
Zadaje podstawowe pytanie, czym się karmić?
Planując wyprawę wziąłem to, co uznaje za niezbędne. Aprowizacja na takim dystansie wymaga przemyślenia.
Nie wezmę ze sobą tyle, ile normalnie mógłbym zjeść. Będzie to esencja tego czym się żywię. Maksimum energetyczne.
Możliwe też, że pożywi mnie pustynia. Ograniczone zasoby pustyni będą przefiltrowane przez moje kulinarne predylekcje. Będę szukał takiego jedzenia, które zaspokoi moje potrzeby, ukształtowane przez subiektywny gust.
Zbliża się moment, w którym moje wnętrze ukaże część prawdy o nim samym.
Czy to co jem pozwoli mi przeżyć, czy może będę musiał ekstremalnie szybko zweryfikować swoje nawyki i poszukać tego co jest prawdziwym pokarmem?
Syn marnotrawny szukał strąków, którymi żywiły się świnie, bo odrzucił to co faktycznie zdrowe i sycące.
Wiem, że czasem zaspakajam swój głód strąkami. Niekiedy musi upłynąć trochę czasu, by dotarły do mnie obiektywne reperkusje złej diety. Kiedy jest mi wygodnie mogę nie jeść dobrze, ale teraz to kwestia zasadnicza. Nie ma przestrzeni na karmienie się iluzjami, które spowijają realny rdzeń przedmiotu/bytu, z którym moja jaźń afiliuje.
Post pozwala mi z dystansu spojrzeć na codzienne aktywności i podpatrzeć, które z nich są nieuporządkowane, a więc zbędne, a które faktycznie niezbędne do życia.
W trakcie podróży musiałem wyrzucić część balastu, a to przecież początek drogi, jeszcze dużo zmagań z iluzjami przede mną, ale cel jest jeden stanąć w prawdzie i czuć pod stopami prawdziwy grunt.